niedziela, 15 lipca 2012

Redakcja reaguje, Redakcja podróżuje.

Nasza Redakcja otrzymała pierwszego krytycznego maila od zatroskanej Czytelniczki, która pragnie "podniesienia wartości informacyjnej" tego bloga.

Czytelniczko!
Dziękujemy za "niezłośliwe uwagi". Nic tak nie raduje serca Redakcji, jak świadomość, że ktoś nas czyta.

Wydaje nam się, że każda notka (do tej pory) zawiera informacje, które miejsce zwiedzamy, zaś za oczywiste uznaliśmy, iż dołączone zdjęcia obrazują właśnie te miejsca.
Na pytanie: "dlaczego to miejsce?" nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Bo tak mówi przewodnik? Bo to podstawa podstaw rzeczy do zobaczenia w Indiach?

"Grzybodywany", jak to uroczo określiłaś, Droga Czytelniczko, zwisały z sufitów budowli w Fatehpur Sikiri (Wymarłe Miasto), którego historię pokrótce opisuje poprzednia notka.

Tak, w Wymarłym Mieście pojawiają się na zdjęciach sarkofagi. Niestety, nie każdy element fotografii będzie opisany, gdyż Redakcja nie porywa się na pisanie przewodnika, to po pierwsze, a po drugie opisywanie takich szczegółów wymagałoby od Redakcji nieprzerwanego pisania, zamiast cieszenia się wakacjami i pobytem w Indiach. Redakcja uważa, iż niektórzy Czytelnicy mogliby się znudzić nadmiarem informacji, choć rozumie, że Czytelniczka do tej grupy nie należy. Redakcja zobowiązuje się do dokładnego opisania każdej fotografii po powrocie.

Redakcja używa różnych form zapisu, tak jak i przewodniki, podróżnicze strony internetowe. Taj Mahal = Tadź Mahal. Uprasza się Czytelników o nie czepianie się!

Niestety, Redakcja nie jest omnibusem, wszystko zwiedza z książkowym przewodnikiem i ewentualnie doczytuje w internecie, lecz te źródła nie dostarczają wystarczającej ilości informacji i nie zawsze wiemy, "skąd wzięła się nazwa". Zachęcamy Czytelników do samodzielnego odkrywania Indii, zwłaszcza że Wasz dostęp do źródeł, internetu, nie jest tak ograniczony, jak Redakcji.

W jednej z notek podaliśmy, iż 100 rupii to 6 zł - przeliczanie pozostałych cen na złotówki pozostawiamy Czytelnikom. Ćwiczcie!

Kontakty Redakcji z Hindusami są dość ograniczone - zazwyczaj jest to te kilkadziesiąt sekund, jakie zajmuje ustawienie się i zrobienie zdjęcia. Nie nawiązujemy głębszych relacji. Zresztą, jak wspomnieliśmy, niektóre próby wypytywania tubylców skończyły się niepowodzeniem z powodu ich nieznajomości języka. Hinduski ze zdjęcia uśmiechając się poszły dalej.
Pragnąc jednak zaspokoić ciekawość Czytelniczki, wspomnimy iż jeden motorikszarz zapewniał nas, że ma mgr "of science", ale w Indiach dla takich jak on pracy nie ma. Jego uroda przypominała włoską, a on sam przyznał się, iż dużo osób mówi o nim "Mario" (postać z gry komputerowej).
Shafi, nasz przyjaciel od tłumaczenia pochwalnych wpisów, zapewniał że też chciał studiować medycynę, ale jako najmłodszy musiał przejąć biznes rodzinny, jakim jest jego agencja. Redakcja nie jest w stanie ocenić, czy była to kolejna zagrywka mająca wzbudzić zaufanie, czy też prawda.
Trzecia osoba, o której Redakcja co nieco wie, to młody Hindus z innej agencji, w Agrze - student anglistyki.

Kwestia wieku jest enigmatyczna. Hindusi są drobni i niscy, co widać na zdjęciach. Nawet Redakcja, która w Polsce nie należy do wysokich, znacznie przewyższa miejscowych. Tym samym trudno też ocenić wiek dzieci, które są znacznie mniejsze, niż w ojczyźnie.

Czytelniczko, nocleg w ascetcznym hotelu Namaskar kosztował nas 700 rupii za pokój z dwiema "łazienkami" i miejscem dla czterech osób. Każdy pokój miał drzwi, nawet zamykane na zasuwę z kłódką, to drzwi wejściowe zostały zdemontowane i odstawione na bok.

Pogoda w Indiach jest dobra, dopiero teraz, w drodze do Lucknow, wjechaliśmy w pochmurną i deszczową strefę, do tej pory opady nas omijały lub były lekkie i krótkie. Temperatury wysokie, jest duszno, parno. Nawet, gdy pada. Redakcja chodzi w krótkich rękawkach i spodniach, tylko w klimatyzowanych autobusach przydają się bluzy, bo trochę chłodno.

W hotelach (przesadzone słowo, to nawet nie odpowiada klasie polskiego hostelu) woda jest letnia, ale to nikomu nie przeszkadza, gdyż wszędzie i cały czas jest gorąco. Redakcja nie użyłaby także słowa "kąpiel" - w standardowej łazience znajduje się muszla, nisko zamontowany kran z wiadrem i kubkiem do podmywania tych partii, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, umywalka oraz prysznic bez brodzika - w podłodze znajduje się odpływ, którym spływa woda. Na szczęście Redakcja z założenia wykluczyła możliwość laszczenia się w Indiach i takie warunki wystarczają do użycia żelu, żelu do twarzy i szamponu.

Redakcja wyraża nadzieję, iż odpowiedziała na pytania i wątpliwości Czytelniczki oraz zapewnia, że dołoży wszelkich starań, by kolejne notki satysfakcjonowały wszystkich Czytelników.

P.S. Redakcja ściska Wierną Czytelniczkę!



Kasa na dworcu - dla kobiet i niepełnosprawnych.
Moja hinduska stopa i aryjska kończyna Szopy.
Toaleta: takie są na dworcach i przystankach na trasie Agra - Varanasi. Dlaczego tam poszłam? Bo chciało mnie się siku ;) Dlaczego to tak wygląda? Nie wiem, może dla zachowania "higieny".

2 komentarze:

  1. super że piszesz bloga, chociaż SZOPA MI NIE POWIEDZIAŁA!
    mam nadzieję, że szok kulturowy już za wami
    pozdrawiam
    hania

    OdpowiedzUsuń
  2. "do podmywania tych partii, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę" - no hit po prostu! :D spłakałam się ze śmiechu (lol)

    OdpowiedzUsuń