wtorek, 7 sierpnia 2012

Baj, baj, India.

Na drugi pobyt w Delhi tym razem wybrałyśmy tybetańską dzielnicę Majnu Ka Tilla, licząc na przyjemniejszą okolicę niż Pahar Gandź, gdzie pomieszkiwałyśmy ostatnio.
Stolica przywitała nas duchotą i wilgocią, przez co jeszcze bardziej zatęskniłam za zielonym, luźnym Kaszmirem.

Z powodu sztywnej nogi musiałyśmy wybrać pokój na parterze i nie byłyśmy w nim jedynymi lokatorkami - malutkie myszki przeciskały się pomiędzy framugą a drzwiami, biegały po łazience, a jedna akrobatka wspinała się po szafie! Małgo pozostawiona na parę godzin sama w pokoju zrobiła z nimi porządek, a wszystkie ich "drzwi wejściowe" pozatykała workami.

W międzyczasie ja z Szopą odwiedziłam Zoo, które jest spore, zielone, przypomina park - ludzie mają w nim tyle przestrzeni, ile zwierzęta. Poza białym pawiem, trzema słoniami (słonie są super!) i dzioborożcem skaczącym po drążkach, nic mnie nie zachwyciło. Szopa piszczała od czasu do czasu, ale pomieszczenie dla gadów (szyba, beton, trochę piasku i zero różnorodności gatunkowej) również ją rozczarowało.

Chcąc wydać resztki naszych pieniędzy wybrałyśmy się rikszą na Main Bazaar do Pahar Gandź i znów dałyśmy nurka w zgiełk, gwar, upał, syf, pomiędzy trąbiące riksze, nagabujących sprzedawców, wróżbitów i żebraków. Czasem zakupowe decyzje należy podejmować od razu - później można już drugiej takiej rzeczy nie znaleźć lub stać się zbyt wybrednym: pod względem jakości i ceny. Z tego powodu wycieczka po pamiątki srogo nas wymęczyła i z ulgą wsiadłam do rikszy, by zgarnąć Kasię po drodze i zjeść obiad w zaciszu naszego pokoju już pozbawionego gryzoni.

Mimo kamer na korytarzach żadna z recepcjonistek - wieczorna i poranna - nie zorientowały się, że jedna osoba o kulach nie wyszła z pokoju, kolejna zdrowa weszła, rano się ewakuowała, a 3h później następne 3 osoby się wyprowadziły. Frajerzy!

Przed nami jeszcze ponad 12 godzin siedzenia na delhijskim lotnisku, któremu trudno zorganizować wózek dla naszej kuternogi. Na razie siedzimy, nic się nie dzieje, Szopa śpi, ja piszę, Małgo czyta.

A my widzimy się już w Polsce!

Trzy nogi, jedna pancerna.
Wózek obiecano nam dopiero przy odprawie, jednak Polak sobie poradzi .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz