sobota, 4 sierpnia 2012

Słodki wariat ze Śrinagaru.

Pierwszy dzień w Śrinagarze, "największym klejnocie Kaszmiru", spędziłyśmy na odkrywaniu jego uroków.
Śrinagar to zagłębie muzułmanów - w celu zwiedzenia meczetów należy zaopatrzyć się w szale na głowę i najlepiej długie rękawki.
Pierwszy, zielony, był chyba najbardziej zdobionym budynkiem, którego wnętrze podejrzałyśmy przez okienko. W każdym meczecie znajduje się elektroniczny zegar z datą, godziną, a te bardziej wypasione informują nawet o wschodzie i zachodzie słońca. Kobiety nie powinny przebywać w jednym pomieszczeniu z mężczyznami i najczęściej mają wydzielone osobne miejsce do modlenia się i rozmyślań.

Do drugiego meczetu zaprowadził nas człowiek dnia, ba!, może nawet i wyjazdu. Zagadnęłyśmy go na ulicy prosząc o wskazanie drogi i spędził z nami mnóstwo czasu. Jak zobaczycie na zdjęciach, chłopak wygląda na znacznie starszego, a okazało się, że jest młodszy od nas. Zarost dodaje lat.
W drodze, na moście, strzelił nam długą gadkę o sytuacji w Kaszmirze (jak to pięknie ujęła Kasia na new-delhi-cious.blogspot.in - "niczym harwardzki wykładowca"). Stan ten był kiedyś niepodległy, a teraz biją się o niego Indie, Pakistan i kaszmirscy separatyści. Wspominałam, że nie ma tutaj zasięgu dla kart sim spoza Jammu i Kaszmiru - dodatkowo nie można też wysyłać smsów. Jedyne wiadomości tekstowe, jakie tu otrzymują, pochodzą od operatorów.

Sagit, bo tak miał na imię, po wstępie zarysowującym historię i trudności gospodarcze Kaszmiru, płynnie przeszedł do problemów natury osobistej. Wprowadziło nas to w małe zakłopotanie, zwłaszcza gdy przyznał się, że zalecono mu konsultację psychiatryczną, ale ostatecznie jest to osoba, którą najmilej wspominam i która rozmiękcza me serce.
Prawie 23-latek prowadził jakiś biznes z kolegą, branża telekomunikacyjna, ale mu nie wyszło, ma długi i rodzina go trochę obwinia. W życiu prywatnym także się mu nie wiedzie - dziewczyna, której nigdy nie dotknął, nawet w rękę, kazała mu iść do diabła, mimo że on robił dla niej wszystko: kupił jej kilka drogich telefonów, dał jej swoją kartę sim, z której nadal dzwoni na jego koszt, wstawał w nocy, gdy chlipiąc telefonowała i służył jej pomocą. Wszystkie te wyboje na jego życiowej drodze wpłynęły na jego samopoczucie - wpadł w depresję, bardzo schudł, przez kilka miesięcy do nikogo się nie odzywał, wstawał rano, brał ze sobą niewielką ilość jedzenia i szedł w nieznane, by siedzieć i rozmyślać. Również i tego dnia zamierzał posiedzieć na moście i kontemplować życie. Spotkanie z nami "pokrzyżowało mu plany" ale stwierdził, że to niesamowite, iż Bóg tak chciał.
Sagit był bardzo dzielny, gdyż obowiązuje Ramadan, co wiąże się z całkowitym zakazem jedzenia i picia aż do zachodu słońca. Mimo postu, wspinanie się w pełnym słońcu po schodach prowadzących do meczetu szło mu nieco lepiej niż nam.
Najbliższe 5-6 lat będzie trudne dla muzułmanów gdyż Ramadan przypada na miesiące ciepłe, kiedy dzień jest dłuższy, a temperatury wyższe. Cykl powtarza się co 35 lat.

Po zwiedzaniu wysadziłyśmy tego rozczulającego, świetnie mówiącego po angielsku, na oko: niegłupiego i dobrego człowieka (za szaty okrywające nasze ramiona w meczecie zapłacił za nas 10 rs i mimo usilnych nalegań nie chciał wziąć od nas pieniędzy - wiem, to grosze, ale i tak bardzo miły gest, zwłaszcza że tu nikt nam nic nie daje za darmo, wręcz okłamuje nas by ugrać coś dla siebie; stwierdził iż to dar "od brata dla sióstr") po drodze, poszłyśmy na obiad, a potem żeglowałyśmy przez godzinę śikarą po jeziorze Dal.

Wieczór spędziłyśmy na czilałtowaniu się na werandzie naszej łodzi - pogryzło nas multum komarów, ale wierzymy w Malarone i nasze szczęście do nieistnienia na tym obszarze dengi.

Drugi dzień w Śrinagarze obfitował w atrakcje. Kiedyś, jeszcze w Jodpurze, pod fortem z audioprzewodnikiem, zagadnął nas żywiołowy, zakręcony Belg, który podróżował z dziewczyną. Potem ta sama para zgarnęła po drodze z Jammu do Śrinagaru Kasię i uratowała ją od męki 11-godzinnej podróży z Hindusami śpiewającymi religijne pieśni. Spotkaliśmy się wszyscy na houseboat landlorda - nawet Indie są małe!

Wybraliśmy się w 6tkę do Gulmargu, miejscowości obok, gdzie każdy z nas dosiadł małego - choć silnego! - konia i "pogalopowaliśmy" na szczyt! Himalaje są piękne, a Szopa ze skaczącą fryzurą na koniu wygląda przecudnie, nie mogłam się powstrzymać od chichotu, gdy tylko słyszałam jej rozmowy ze zwierzęciem ("ty małpo, dlaczego mnie nie słuchasz?!").

Wbrew opiniom krążącym w moim domu wydaję się być bardzo miła i uśmiechnięta dla Hindusów, bo z wieloma łapię dziwny kontakt - tym razem "rozkochałam w sobie" właściciela mojego konia - wystarczyło go pogłaskać (zwierzę, nie właściciela) i już śmiał się do mnie wystawiając lekko brązowe zęby, asekurował mnie przez całą drogę w dół trzymając za łokieć, a na końcu dosiadł konia Szopy i we dwójkę, niczym maharadża i maharani, pogalopowaliśmy w stronę zachodzącego słońca...



Zmęczony latający dywan w Śrinagarze przycupnął na ulicy.
Zasłuchane na wykładzie naszego przewodnika-muzułmanina-doświadczonego-przez-życie, który na 22 lata nie wygląda. Z ciekawostek - trzy dni temu pierwszy raz przywdział jeansy.
"Galopujemy" pośród owiec.
Zdjęcie Kasi robiącej zdjęcie.
Zielony meczet.
Relaks na śikarze - nieco naciągany, bo sprzedawcy nigdzie nie dadzą spokoju i nawet na środku jeziora dopadną człowieka - przypłyną na łódce.
Widok na fragment Śrinagaru z mostu, to na nim zaczęła się nasza przygoda ze Słodkim Wariatem.
"Czy się stoi, czy się leży, to pięć złotych się należy". Meczet.
Jedno z ulubionych zdjęć Małgo - jedziemy do Gulmargu, las, droga, pustka, spokój i gdzieś tam, pośrodku niczego, na poboczu leży wyluzowany Hindus.
Konna ekipa: Małgo, Szopa, ja, Kasia, Ian i Line (Belgowie artyści).
Przed meczetem - ekipa zwiedzająca Stare Miasto. Musiałyśmy z dziewczynami przywdziać ichniejsze "koszule nocne", coby nie mierzić nikogo jędrnością naszych ciał i gładkością skóry (głównie ramion). Sagit nas za to przepraszał, ale przecież nie ma sprawy, to ich religia, my jesteśmy na nieswoim terenie i należy to uszanować.  
Sklep na łodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz