poniedziałek, 30 lipca 2012

Pięć ka.

1,5 - godzinna podróż sleeperem (kuszetki bez klimy) okazała się ciekawym doświadczeniem. Wagony różnią się od klasy 3AC tylko poziomem czystości, grubością siedzisk i brakiem szyb (względne ochłodzenie zapewnia pęd pociągu i dwa wiatraki na suficie; "względne" bo powietrze w ruchu i tak było gorące). Siedziałyśmy na bocznej kuszetce, co dało nam możliwość obserwacji sześciu hinduskich kobiet w różnym wieku, które z rodziną w pozostałych przedziałach, jechały razem z nami do Amritsaru.
Dopiero dzięki nim zauważyłam, że Hinduski noszą komplety bransoletek - jeśli na jednej ręce znajduje się zestaw: biała, zielona, czerwona, niebieska bransoletka, to na drugiej ręce znajdziemy dokładnie taki sam układ kolorów.
Kolejny raz byłyśmy świadkami tutejszego umiłowania do życia w czystości - obsikany pampers został bez mrugnięcia okiem wyrzucony przez okno pociągu i zaległ gdzieś na zielonych polach Punjabu na miliony lat.
Tuż przed stacją każda z kobiet rozpuściła swoje upięte w kok bądź zaplecione w warkocz włosy i przystąpiła do ich rozczesywania. Przeglądając się w lusterku poprawiły kropki na czole i domalowały czerwone kreski w okolicy przedziałków. Podkreśliły też czerwień swych ust pomadkami.
Starsze dziecko zostało obmyte mokrą szmatką, potem obficie obsypane talkiem (czyżby to był sekret mniejszego pocenia się Hindusów?) i przebrane w czyste ubrania.

Amritsar - święte miasto sikhów. Nazwa miasta wywodzi się od jeziora - Amrit Sarovar (Jezioro Nieśmiertelności, dosłownie: święty staw nektaru).

Sikhizm to religia założona przez Guru Nanak, który w wieku 30 lat doznał objawienia i pod jego wpływem zaczął nauczać bezwzględnego monoteizmu, wierzył w powtarzający się cykl urodzin, życia i śmierci, prawo sumy uczynków, odrzucał za to system kast. Jego powiedzenie brzmi: "Nie ma hinduisty, nie ma muzułmanina" - pełen ekumenizm. Fakt, że Bóg jest jeden, w dodatku pozbawiony gniewu, strachu, nienawiści, istniejący ponad czasem, życiem i śmiercią, brak systemu kastowego (każdy równy w oczach Boga) ma wpływ na to, jacy są sikhowie. Nie piją alkoholu, nie palą tytoniu (nie mogą ich też sprzedawać), dzień wypełniają uczciwą pracą (a zaczynają go kąpielą), zabronione jest utrzymywanie się z jałmużny. Nasze doświadczenie z sikhem prowadzącym kafejkę internetową potwierdza teorię, że są to porządni ludzie - po 10 minutach od włączenia komputera w mieście wysiadł prąd; sikh nie wziął od nas pieniędzy.
Od innych religii sikhów odróżnia pięć atrybutów - Pięć Ka: długie włosy /kes/ (nigdy nie ścinane, noszone pod turbanem, a oglądać je może tylko żona), grzebień /kangha/, sztylet /kirpan/, krótkie spodenki /kaćh/ i stalową bransoletkę /kara/.
Nie widziałam jeszcze sikha w krótkich spodniach, podobno razem ze sztyletem należą teraz do "gadżetów" strażników wiary, tzw. Świętych Wojowników, dla których charakterystyczny jest granatowy kolor turbanu.
Uroda sikhów różni się od hinduskiej: nie są mali, a dobrze zbudowani, mają duże głowy z szerokimi nosami, często brodę, a turban, mimo świadomości, co jest pod nim, dodaje im męskości. Piękni!

Najważniejsze miejsce kultu sikhów to Złota Świątynia, która wznosi się pośrodku Jeziora Nieśmiertelności. Kopuła w kształcie odwróconego kwiata lotosu została wykonana według niektórych z 750 kg złotego kruszcu (bardziej prawdopodobna wersja to 100 kg). Na parterze, na ołtarzu z baldachimem, leży święta księga sikhów - Guru Granth Sahib, obok trzyosobowy zespół na bębenkach i czymś w stylu harmonii wygrywa i wyśpiewuje modlitewne pieśni. Na pierwszym piętrze znajduje się galeria, gdzie sikhowie mogą odpocząć i się modlić.
Na zewnątrz świątyni wielu sikhów kąpie się w jeziorze, widok jest niesamowity - starsze, opalone dziadki w majtaskach i turbanach, z siwymi brodami schodzą do wody trzymając się łańcucha, by zapobiec upadkowi, i zanurzają swe ciało w - ciepłej zapewne - cieczy.
To najlepsze Złota Świątynia, jaką widziałyśmy do tej pory.

Miasto Amritsar znajduje się 30 km od Attari - miasteczka na granicy indyjsko-pakistańskiej. O 18:30 uczestniczyłyśmy w ceremonii zamykania granicy, która była niesamowitym spektaklem. Trybuny po "naszej" stronie - zapełnione po brzegi, w Wahag, po stronie pakistańskiej - kilkadziesiąt osób. Impreza ma swojego wodzireja - Hindusa w białym dresie, z flagą Indii na plecach, który zagrzewa do okrzyków (obydwa kraje przekrzykują się między sobą) i po kolei realizuje kolejne elementy ceremonii.
Początek to bieganie z flagami - ludzie ustawiają się w kolejce i dwójkami, trójkami, z flagą w dłoniach biegną ku granicy i z powrotem. Biega każdy: dzieci, babcie, a nawet 3 Amerykanki.
Każdy bieg nagradzany jest okrzykami widowni.
Potem czas na tańce: w rytm zawodzącej, hinduskiej muzyki (był nawet przebój ze Slumdoga!) dziewczęta wywijają kończynami.
Po części "zabawowej" rozpoczyna się ta oficjalna - żołnierze w czerwonych piuropuszach na głowie wyją jak najdłużej do mikrofonu, po czym dumnie, zdecydowanie maszerują ku bramie i podają sobie rękę z Pakistańczykami. Wyglądają jak napiszone koguty, a ich niesamowita zdolność do wyyyysokiego podnoszenia nóg podczas marszu bardzo nas zachwyciła.
Ceremonia kończy się opuszczeniem flag i zamknięciem bramy.

W drodze do Attari, w "taksie" poznałyśmy młode małżeństwo, które spędzało tu swój miesiąc miodowy. Ciekawostka: hinduska kobieta po ślubie porzuca pracę i zostaje kurą domową.


Dwie babcie biegną z flagą Indii.
 Nasza taksówkowa wyprawa do Attari po drodze miała dwa przystanki - na dwie świątynie. Jedna, zwana mniejszą Golden Temple, poza uroczym panem od butów, nie miała w sobie nic zachwycającego, za to druga, zbudowana niczym labirynt Mata Temple (Świątynia Mata), przygniotła nas swoją cukierkowatością. Czci się w nim świętą (chyba jeszcze żyjącą) Lal Devi, a przyjeżdżają tu głównie kobiety pragnące mieć dzieci lub te, które chcą za swoje pociechy podziękować. Tu - ja z jedną z wielu różowawych figur z tej świątyni.
Szopens i Małgo w Mata Temple.
Golden Temple w pełnej krasie.
Jak wyżej + dwójka sikhów. Ten w koszuli w paski był bardzo pomocny - pokazał nam, gdzie zostawić buty, na migi wyjaśnił, iż należy okryć głowę, a stopy opłukać przed wejściem do świątyni.
Pan z szatni, w której przechowuje się buty, bardzo chciał mieć ze mną zdjęcie (zrobione oczywiście moim aparatem). Zatem ma. Patrzcie i podziwiajcie!
Ja na tle Złotej Świątyni.
Szalone koguty - żołnierze na ceremonii zamknięcia bramy. 
Starszy sikh po kąpieli w Jeziorze Nieśmiertelności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz